V. Pamięci Sługi Bożego Ks. Jana Jędrychowskiego CM (1899-1942) Ostatni etap życia - męczeństwo
„Musi być coś wielkiego i tajemniczego w cierpieniu,
jeśli Syn Boży na ziemi wybrał właśnie taką drogę”
Wincenty a Paulo
Okres cierpienia Sługi Bożego ks. Jana Jędrychowskiego zapoczątkowało aresztowanie w dniu 15 lipca 1940 r. i osadzenie w więzieniu politycznym przy ul. Montelupich w Krakowie.
Gestapo przedstawiło zarzuty prowadzenia działalności patriotycznej 8 księżom z Kleparza. Wśród nich był ks. Franciszek Malinowski, który przeżył gehennę więzienną i obozową. Kreując sylwetkę duchową ks. Jana, opieramy się na jego wspomnieniach wydanych w dzienniku pt.” I ja widziałem w swym życiu świętych”. Napisał w niej, że w więzieniu na Montelupich ks. Jan stale się modlił, a najczęściej była to modlitwa różańcowa. Rozumiał on dobrze, że gdyby ludzie się modlili i nie zapominali o tym pokarmie duszy, to nie byłoby wojen i niezgody – nie byłoby wzajemnych prześladowań ani nienawiści.
Dnia 30 sierpnia 1940 r. księża zostali wywiezieni do obozu Auschwitz-Birkenau. Ks. Malinowski wspomina, że w drodze do Oświęcimia ks. Jan był bardzo słaby (wyczerpany przesłuchaniami w więzieniu). Po wprowadzeniu na teren obozu został popchnięty na druty kolczaste przez esesmana za to, że podniósł ks. J. Słupinę, który upadł na ziemie z osłabienia. Rany na rękach i ramionach długo nie chciały się zagoić. Tak rozpoczęła się gehenna obozowa ks. Jana. Kapłani od tej pory stali się numerami obozowymi.
Ciężka praca fizyczna po kilkanaście godzin na dobę z nieodłącznym biciem i głodem wyczerpywały ich mocno. Ks. Malinowski przytacza słowa ks. Jana: „Tylko modlitwa mnie krzepi i umacnia. Dzięki Bogu, że nie jest gorzej… jeszcze można wytrzymać, jacy my szczęśliwi, że umiemy i możemy modlić się do Dobrego i Wszechmocnego Boga”.
W dniu 8 grudnia 1940 r. w Święto Matki Bożej Niepokalanie Poczętej, księża polecili się Jej opiece wiedząc, że czeka ich transport do kolejnego obozu. 10 grudnia 78 duchownych wpędzono do bydlęcego wagonu i skierowano do obozu w Dachau. Było bardzo mroźno, a oni ubrani byli tylko w cienkie pasiaki. W czasie drogi ks. Jan mało rozmawiał, zamyślony modlił się. Kiedyś przerwał milczenie i powiedział do ks. Malinowskiego „Ty jeszcze wrócisz do kraju i do domu, ale ja zdaje się, że nie ujrzę Polski i swych najbliższych – bo tak Bóg chce i tego ode mnie żąda, taka jest Jego święta wola”.
Do Dachau dotarli 12 grudnia 1940 r. o godz. 23 w trzaskający mróz. Nazajutrz wieczorem, umieszczono ich na bloku nr 30. Ks. Jan otrzymał nr obozowy 22246. Obozowemu prawu, szyderczo wypisanemu wielkimi literami nad bramą główną „Arbeit Macht Frei” (Praca Czyni Wolnym) zostało poddanych ponad 2 500 księży. Ks. Jan, podobnie jak jego współtowarzysze, dźwigał kotły z jedzeniem dla całego obozu, pracował w kotłowni wodociągowej, a także na gospodarstwie obozowym, gdzie zginęło najwięcej księży.
Z obozu w Dachau pisał listy do najbliższych, które zachowały się w rodzinie, ale w nich nie użalał się nad sobą, a raczej podnosił na duchu swoich krewnych.
Rok 1942 był w obozie w Dachau rokiem głodu, najcięższym okresem dla przebywającego tam więźniów. Naziści realizowali plan narzucony przez gestapo zakładający, że „duchowieństwo polskie i Żydzi muszą zginąć”. W ciągu tego roku zmarło ok. 500 polskich księży Jednym ze sposobów zagłady był tzw. transport inwalidów. Komisja selekcyjna odwiedzała szpital obozowy i układała listy „inwalidów do transportu”. Byli oni skazani na szczególną śmierć – mieli zostać zagazowani podczas podróży w specjalnie przygotowanych do tego ciężarówkach. Na liście tej znalazł się m.in. ks. Jan oraz ks. Franciszek, który stwierdza, że tylko cudem ocalał.
12 maja 1942 r. wywożono kolejną grupę. Twierdzono, że jest to wyjazd do łagodniejszego obozu. Każdy więzień otrzymał nowe ubranie, 250 sztuk papierosów, bochenek chleba, wędlinę, chusteczki do nosa i inne drobiazgi. Przed samym odjazdem dla rzekomej wygody w dalekiej podróży paczki z ubraniami i żywnością umieszczono w oddzielnych samochodach. Ostatnie słowa ks. Jana skierowane do ks. Malinowskiego na kilka godzin przed wyjazdem brzmiały:
„Pozdrów i uściskaj moją Rodzinę i podnieś ją na duchu… niewiele tego życia…. Bóg tak chce. Pozdrów i poproś Zakład Helclów o modlitwę za mnie dla spokoju mojej duszy. Wiesz jak bardzo mi leżało na sercu, aby tym biedakom było na ziemi na stare lata znośnie i pogodnie. Pozdrów całą Polskę. Polskę już wolną, zjednoczoną (bo to musi nastąpić), ja tej radosnej chwili już nie dożyję – nie doczekam”.
O Polsko Kraju nasz – czy słyszysz?
Pozdrów Polskę całą, ale jak to polecenie wypełnić… i od kogo zacząć?
Najlepszym spełnieniem tej prośby będzie dla nas żyjących misjonarzy praca gorliwsza jak dotąd, nasza praca kapłańska-misjonarska dla Narodu – pisze ks. Malinowski.
Dom rodzinny zawiadomiono, że zmarł 22 lipca 1942 r. Tymczasem cały obóz wiedział, że dzień wyjazdu z Dachau był dniem jego śmierci czyli 12 maja 1942 r. w nocy. W rodzinie ks. Jana Jędrychowskiego pozostało niewiele osób, które znały go osobiście. Jedną z nich jest pani Zofia Safian, (córka Marianny Opalskiej – najstarszej siostry ks. Jana), która jako nastolatka, podczas okupacji wraz ze swoją matką i rodzeństwem mieszkała w domu rodzinnym ks. Jana, u dziadków: Franciszki i Jana Jędrychowskich.
Pani Zofia Safian w liście do pani Krystyny Nowaczek (córki Antoniny Kurkiewicz - najmłodszej siostry ks. Jana) opisuje sytuacje, w której rodzina dowiaduje się o Jego śmierci.
Jan Jędrychowski dostał przesyłkę z Dachau, w której znajdowała się sutanna , dziurawe buty i inne rzeczy drobne oraz pismo informujące, że syn zmarł na atak serca.
Pani Zofia wspomina:
„Ciężko było przeżyć tę wiadomość całej rodzinie a szczególnie ojciec Jan Jędrychowski czyli nasz Dziadzio bardzo się pochorował, że już więcej nie zobaczy Syna, którego bardzo kochał. Smutek i żałoba trwa po dziś dzień w rodzinie. Ks. Jana - wujka kochała cała Rodzina”.
Po zakończeniu wojny przybył do Słomnik ks. Franciszek Malinowski. Przeżył wojnę i jak pisze, czuł się zobowiązany dać świadectwo o tych kapłanach, którzy zginęli.
Jak wspomina pani Marianna Pędracka (świadek tego wydarzenia), wygłosił płomienne kazanie, w którym opisał męczeństwo kapłanów, a szczególnie naszego Rodaka. W świątyni panowała atmosfera wzruszenia - ludzie płakali.
Warto jeszcze wspomnieć o panu Stanisławie Przewoźniaku mieszkańcu Januszowic. Jego wuj - ksiądz Stanisław Przewoźniak wraz z ks. Janem przeszedł obozową drogę.
Po wyzwoleniu zamieszkał we Francji pracując jako duszpasterz polonijny. Pod koniec życia powrócił do kraju. Zmarł 31.10.1981 roku i został pochowany w Biórkowie Wielkim. Rodzinna miejscowość Przewoźnaków to Gnatowice położone między Słomnikami a Proszowicami.
Pan Stanisław Przewoźniak był przesłuchiwany w charakterze świadka w procesie beatyfikacyjnym ks. Jana. Podzielił się wiedzą, jaką przekazał mu wujek. Do końca życia (zmarł 17.03.2013) interesował się przebiegiem procesu, pytając panią Krystynę Nowaczek o nowe wiadomości.
Ocalić od zapomnienia to obowiązek żywych wobec zmarłych. Rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego grupy męczenników z II wojny światowej, wśród których jest Słomniczanin – ks. Jan Jędrychowski, było dla nas inspiracją do bliższego zainteresowania się Jego sylwetką. Cyklem artykułów podzieliłyśmy się z czytelnikami Głosu Słomnik materiałami, jakie udało nam się zdobyć.
Jan Paweł II, celebrując 50. rocznicę zakończenia wojny powiedział: „Nie wolno zapomnieć! Nie ma przyszłości bez pamięci!”.
Ewa Warda-Kaszuba, Maria Elżbieta Jędrychowska